poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział 3 : Zakochany duch

Rolanda Hooch słusznie była nazywana jastrzębiem.Jej czysto żółtym oczom nic nie mogło oszukać.Było to oczywiście przydatne na meczach quidditcha,podczas lekcji latania również,lecz czasem stwarzało kłopoty dla uczniów.
-Rose!
Julia natychmiast schowała różdżkę zza pazuchę.Jej plan zwalenia Sylvi z miotły spalił się na panewce.Brunetka zauważywszy jej działania zrobiła w powietrzu pełne koło.Ruda poczuła,jak wzbiera się w niej wściekłość.Że też Hooch pozwoliła tej małej złośnicy jako pierwszej wsiąść na miotłę!Minął zaledwie tydzień,a można było zauważyć wyraźne faworyzowanie gryfonów.Hermiona Granger za udzielenie poprawnej odpowiedzi na pytanie McGonagall zarobiła dla swojego domu pięć punktów,podczas gdy ślizgońska prymuska-Miranda Tools-musiała zadowolić się marnymi trzema.Jedyną sprawiedliwą lekcją zdawały się być eliksiry.Nauczał ich opiekun Domu Węża-Severus Snape-dlatego też nie było mowy o pomijaniu swoich podopiecznych na rzecz sławnego domu.Na szczęście musieli znosić przemądrzałość Granger i uwielbienie Pottera tylko na dwóch lekcjach i oczywiście nauce latania.Według ślizgonów ta lekcja była bezużyteczna.Jako arystokraci od małego mogli liczyć na najlepsze miotły,także większość z nich już dawno przyzwało miotły i czekało na ich wypróbowanie,co nie umożliwiały im wyczyny Sylvi.
-Kto teraz?-zapytała Hooch,gdy brunetka w końcu raczyła zejść na ziemię.
Wszyscy podnieśli ręce,ale to Hermiona i Julia były najszybsze.Nauczycielka skinęła głową,aby chwyciły swoje miotły i po chwili przeszła do innej części dziedzińca,aby pomóc naczelnej niezdarze Hogwartu-Neville'owi Longbottomowi.
-Powodzenia szlamuś-powiedziała zaczepnie ruda,gdy obie szykowały się do lotu.
Hermiona zacisnęła mocniej ręce rączce miotły.Nie żeby ruszały ją takie obelgi,co to to nie.Po prostu sama panna Rose działała jej na nerwy.Oj jakże była wściekła,gdy pierwsza oderwała nogi od ziemi.Szybko jednak ją dogoniła.Jak na dziewczynę od mugoli zadziwiająco szybko nauczyła się przemieszczać czymś,co kiedyś kojarzyło się jej tylko i wyłącznie z pracami domowymi.
-Dziękuję-powiedziała brunetka,już na tej samej wysokości,co Julia.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Żartujesz,prawda?-zapytała Julia.
-Nie,nie żartuje.
-Ale jak?
-Zwyczajnie-odpowiedział znużony już głosem Draco.
Cała trójka spojrzała na stanowisko zajmowane przez Pottera,Weasleya i Finnigana.Eliksiry są na tyle dla ślizgonów przyjazne,że Snape nic nie powiedział na ich oderwanie się od pracy.W końcu to nie Longbottom,czy Finnigan żeby ich karać za takie błahostki.Sam był równie wzburzony.Przewspaniały Harry Potter dostał się właśnie do drużyny quidditcha,bez jakichkolwiek ćwiczeń,a przyjmowanie pierwszoklasistów jest surowo zabronione.Wie o tym,ponieważ sam chciał wprowadzić parę zmian w składzie drużyny swojego domu.Nie,to nie tylko Potter mógł liczyć na coś takiego.
-Fajnie dostawać wszystko z powodu swojego nazwiska,co Potter?-krzyknął Draco zaraz po zadzwonieniu dzwonka,oznajmiającego przerwę.
-I kto to mówi...-mruknęła Granger.
-Oj szlamuś,skoro nie umiesz się uczesać to przynajmniej spróbuj trzymać język za zębami-dołączyła się Julia.
Hermiona nic nie odpowiedziała,przyśpieszyła kroku,by jak najprędzej oddalić się od swojej rywalki.Za nią wiernie popędziła oczywiście Sylvia.Teraz można było tylko potwierdzić wcześniejsze teorie panny Parkinson na temat nowych grup w Hogwarcie.Potter,Weasley i Finnigan zwykli być wszędzie razem ; Zayne,Granger oraz obydwie Patil również nie odtępowały siebie na krok.Poza tymi"osobistościami" wszyscy trzymali się wszystkich ze swojego domu,nie zważając na różnice wiekową.
-Mogłabyś choć raz okazać jakiekolwiek ludzkie uczucia,Rose-zaatakował Ron kuzynkę.
Ta zignorowała rudzielca,zarzucając swoimi włosami wprost przed jego piegowatą twarzą.
-I zachowywać się tak jak ty,Wieprzlej?Nie,dziękuję.
I odeszła ze swoją świtą.Kto mógłbym się spodziewać,że takim zachowaniem kogokolwiek do siebie nie zraziła,lecz co więcej,komuś zaimponowała?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Życie ślizgona nie było jakoś wyczerpująco trudne.Wystarczyło wzbudzać powszechną nienawiść i od czasu do czasu zajrzeć do innego podręcznika niż "Magiczne wzory i napoje".Uczniowie nawet się nie obejrzeli,a wrzesień dobiegł końca,po nim październik,a koniec tego drugiego miesiąca oznaczał tylko jedno-Noc Duchów.Lekcje tego dnia w ogóle się nie obywały,tylko pod wieczór odbywała się uroczysta uczta.Już od dnia poprzedzającego tą uroczystość,duchy,nawet te najbardziej strachliwe,wyszły ze swoich zakamarków.Rano 31 można było tylko powspominać ciche korytarze(o ile szkolne korytarze mogą być ciche)Hogwartu.Najwięcej hałasu i ogólne harmidru robił zdecydowanie Irytek.Wprost uwielbiał robić głupie dowcipy uczniowskiej społeczności,lecz z niewiadomych(dla niewtajemniczonych)powodów trzymał się z dala od Julii,Dracona i Pansy.Dlaczego?Trzeba tu przede wszystkim wspomnieć o znajomości,która łączyła Krwawego Barona z świtą Rose.Była to swego rodzaju umowa.Dzieciaki zobowiązały się w miarę możliwości pilnować,by duch zwany Jęczącą Martą trzymała się z dala od Barona.Za swoją "pracę" otrzymywali zapłatę w postaci suchych szat i braku bąbli od eliksirów.I też w Noc Duchów mieli swoją zmianę.Zaraz przed ucztą prawdopodobieństwo wpadnięcia na Martę wzrosło dwukrotnie.Z tego też powodu cała czwórka chodziła w tą i we tą czekając na otworzenie się Wielkiej Sali.Gdy to nastąpiło z duchem na czele popędzili do stołu Slytherinu.Marta za życia należała do Ravenclawu,co oznaczało jej przywiązanie do tego też domu,mające w ogólnym znaczeniu zobowiązanie do siedzenia,bądź latania tylko nad stołem krukonów.
-Pod stół!-zawołała jednak Pansy zaraz przed rozpoczęciem się uroczystości,kiedy martwa dziewczyna wleciała do sali.
Baron spędził w ukryciu większość uczty.Mimo obietnicy nie spoglądania na Martę,dało się wyczuć jej wzrok plądrujący stół ślizgonów.Niańki Barona wciągnęły szybko jedzenie,aby jak najszybciej znaleźć się w lochach,do których Marta ma surowy zakaz wchodzić.Gdy ostatnio to zrobiła,Flinch zmęczony ustawianiem mebli na swoje miejsce,złożył Dumbledor'owi długą wizytę,jakiej skutkiem był między innymi wspomniany wcześniej zakaz.Trójka ślizgonów wiedziała jednak o możliwościach martwej nastolatki i wybiegła pośpiesznie z duchem,depczącym im po piętach.
-Baronie!
Wszyscy odwrócili się na dźwięk piskliwego głosu.Czy ten duch naprawdę jest tak ślepo zakochany,czy po prostu lubi męczyć ludzi?
-Baronie!
Marta ruszyła ku ślizgonom.Uczniowie stali jak spetryfikowani,lecz nieboszczyk wziął nogi za pas(co było rzecz jasna przenośnią,duchy nie poruszają się na nogach).Za nim popędziła jego wielbicielka,ścigana przez trójkę pierwszoklasistów.Cały ten,jakże tragicznie śmieszny pościg,zwiedził prawie że cały zamek.Co trochę któreś z bladych dzieci wpadało na starszych kolegów,czy przenikało przez upiory.W końcu po niewiadomej liczbie upadków,dzikich okrzyków i boli nóg,duchy przeniknęły przez drzwi wejściowe,zostawiając za sobą resztę.
-Idziemy za nimi?-zapytała Pansy.Październikowe wieczory stanowczo nie należały do ciepłych i widnych,a co więcej,dyrektor uważał przebywanie na zewnątrz,nawet w dzień za bardzo niebezpieczne.
-Nie zachowuj się jak Longbottom,Pan-powiedział Draco-Oczywiście,że idziemy,prawda Rosie?
W odpowiedzi Julia pchnęła wielkiej drzwi.Pozostała dwójka szybko dogoniła ją na schodach.Pansy skarciła samą siebie za taki lekkomyślny czyn.Naprawdę jako jedyna ma chociaż krztę rozumu?
-Gdzie oni się podziali?
Ruda wyciągnęła swoją szyję,niczym żyrafa do liści.
-Las-odpowiedziała,zauważywszy srebrzystą postać przy drzewach.
Ona i Draco natychmiast skierowali się w tym kierunku,tylko pewna strachliwa szatynka stała w miejscu.
-To jest Zakazany Las!
Ruda odwróciła się raptownie,rzucając przy tym Draconowi porozumiewawcze spojrzenie.Pięć lat odbiło swoje piętno na ich życiu,znali się jak łyse konie,nie było niczego,czego by o sobie wiedzieli.W przypadku panny Parkinson nie było inaczej.Jej przyjaciele niejednokrotnie przekonywali się o jej strachach,co dla postronnych obserwatorów wydawało się być po prostu śmieszne.
-Dobrze,-oznajmiła Julia po chwili mierzenia się wzrokiem-jak już będzie siedzieć przy kominku w pokoju wspólnym,podczas gdy my będziemy ratować Barona przed tą natrętną okularnicą,to staraj się przynajmniej nas nie wydać.
Draco parsknął śmiechem.Co,jak co,ale Julia umie wzbudzić w kimś poczucie winy.Sam wielokrotnie przekonał się o jej "darze".
-Przestań,Rosie.Przecież nasz kochany Mopsik jest nam w stu procentach wierny,prawda?
Oboje wlepili oczy w skruszoną jedenastolatkę,nie przerywając przy tym swojego dialogu :
-No nie wiem,Smoku.Pansik tylko tak deklaruje swoją lojalność.Kto wie jak jest w rzeczywistości?
-No to jak?-zapytał blondyn,zarzucając ramię na szyję tchórza.-Pozwolisz nam,żebyśmy poszli sami wprost w paszczę lwa?
O gdyby tylko spojrzenia mogły zabijać podstępna dwójka już dawno leżałaby bez ducha na ziemi.
-Nienawidzę was-warknęła pod nosem Pansy,gdy potknęła się o gałąź rosnąca przy wejściu do lasu.
-Wiem,wiem-odparła lakonicznie ruda.
Poprzedniego dnia była potężna ulewa,dlatego żadnym zdziwieniem były kałuże spotykane na każdym kroku.Pansy najpewniej wpadłaby w  większość z nich,gdyby nie pomocna dłoń jej towarzyszy.Każde z nich musiało przyznać,że przedzieranie się przez ciemny las było jednym z ich największych poświęceń dla drugiego człowieka,co najważniejsze martwego człowieka.
-Tam jest-krzyknął Draco po minięciu ponad godziny od wyjścia z zamku.
-Powiedźcie mi proszę,że mam halucynacje.
Baron co prawda się znalazł,lecz był w nieco innym stanie,jakim go pozostawili.Poprawka,był w o wiele gorszym stanie.Mimo,że martwej nastolatki nigdzie nie było widać,trzymał się on kurczowo najwyższej gałęzi wielkiego drzewa.
-Baronie!-wrzasnęła panna Rose w jego stronę.Ani drgnął.
-Baronie!Baronie!
Wiedząc,że takie krzyki nie mają sensu Julia zbliżyła się do drzewa.
-Podsadźcie mnie.
-Jesteś chora?-zapytał Draco z nutką przerażenia w głosie.-To drzewo ma co najmniej dwadzieścia metrów!
Dziewczyna tylko uśmiechnęła się tajemniczo na te słowa.Zrezygnowani Draco i Pansy,chcąc nie chcąc,spełnili prośbę rudowłosej.Nie można powiedzieć,że była typową arystokratką.W przeciwieństwie do pozostałych większość lat dziecięcych spędziła na drzewach otaczających Rose Manor.Szybciej,niż można by wypowiedzieć Julia Maria Rose,znalazła się na gałęzi zajmowanej przez ducha.
-Hej,Baronie-powiedziała wprost do jego ucha.
Ten jak oparzony spadł wprost na ziemie.Koło niego wylądowała zgrabnie Julia.
-Teraz możemy w końcu pójść do tego pokoju wspólnego?
Droga powrotna było o stokroć łatwiejsza z duchem,oświetlającym drogę.Parkinson z dumą mogła obwieścić,że wywróciła się zaledwie jeden raz,i to przez złośliwość Dracona.Właśnie strzepywała liście z płaszcza,gdy zza drzew rozległ się wrzask mrożący krew w żyłach.Nie można było określić do kogo albo do czego należał,ale można powiedzieć jedno-na pewno nie do człowieka.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Miało być pięknie,ślicznie i w ogóle,a wyszło jak zwykle.Ech.Rozdział króciutki,a i tak opóźniony.Nic tylko rzucić Avade...
~Quui

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz